środa, 2 września 2015

Potrącony pies.

Każdego roku, jakoś w pobliżu moich urodzin nachodzi mnie ochota żeby podumać. Nie są to przemyślenia typu "dokąd zmierza moje życie" - od tego są prysznice i dłuższe posiedzenia na kibelku. Raczej wygląda to wręcz przeciwnie - zbiera mi się na wspominanie tego jaką osobą byłem nim stałem się taki, jaki jestem teraz. Często patrząc na swoje zachowania z zeszłego roku kręcę głową z niedowierzaniem i usiłuję zrozumieć motywy swoich własnych działań. Nie zrozum mnie źle, śmiałku czytający moje wypociny z powodów znanych tylko Tobie - niczego nie żałuję. Wiem, że każda podjęta decyzja doprowadziła mnie do miejsca, w którym jestem teraz. Chodzi po prostu o to, że z roku na rok coraz bardziej męczy mnie poszukiwanie samego siebie. Jak można mając tyle i tyle lat być w życiu pewnym tylko tego, że kiedyś umrzesz i że komary są strasznie wkurwiające? Każda moja wizja szczęśliwej przyszłości okazywała się do niczego w chwili, kiedy zaczynała stawać się rzeczywistością.
I dopiero dziś, grzebiąc sobie przy skrzyni biegów Setry z osiemdziesiątego piątego roku zdałem sobie sprawę, że żadna z rzeczy, które mnie uszczęśliwiają nie spotkała mnie wtedy, kiedy jej szukałem. Każda przyszła do mnie sama.

Fart można znaleźć jadąc pociągiem ze znajomą, kiedy ona przedstawi Ci fajną koleżankę.
Pasję można znaleźć chcąc zrobić coś dla kogoś, kogo kochasz.
Miłość można znaleźć potrącając psa w czwartek o 4:36.

Coś w tym musi być, bo po dopiero po raz drugi w moim życiu urzeczywistniając jakąś wizję jestem pewien, że to jest "TO."

czwartek, 4 września 2014

Rock & Ride.

Macie lub mieliście kiedykolwiek jakiegoś idola? Osobę, której zazdrościliście dokonań, dobytku czy ogólnie stylu życia? Ja jako dzieciak miałem kilku. Widząc ich zawsze mówiłem, że chcę być taki jak oni, nieważne czy były to Motomyszy z Marsa, Żółwie Ninja, Iron Man czy Kapitan Tsubasa. Nieważne, że oni nie istnieli naprawdę. Byli też starsi koledzy, którzy nie wiadomo dlaczego byli uważani za bardziej "cool" od innych. Byli celebryci, będący bogami gówniarzy na całym świecie przez jeden film albo piosenkę, której teledysk trzeba było mieć na kasecie nagranej z MTV "u kolegi". Byli sportowcy, jak Tyson i Ali, w których bawiło się po lekcjach. Wszystkich łączyło jedno: Byli wyjątkowi. Inni niż wszyscy. Na swój sposób lepsi.
Sęk w tym, że tak naprawdę to tylko ludzie (no, nie licząc Motomyszy i Żółwi), którzy wcale nie są bardziej wyjątkowi od innych, a przynajmniej nie aż tak. Ale ten chudy, blady smarkacz siedzący we mnie wciąż chce swoją, czyli i moją osobą przebić ten jakże zawyżony poziom zajebistości.

Powodzi mi się całkiem nieźle. Mam pracę, na upartego można nawet powiedzieć, że związaną z moim zawodem. Poza tym są też postępy na drodze do otwarcia mojego biznesu. Niedawno kupiłem nawet własny samochód. I cholera, doceniam to wszystko, wiem jak bardzo powinienem się cieszyć ze swojej sytuacji. Ale wciąż czuję, że to wszystko za mało.

Chcę swój wymarzony motocykl. Chcę spakować plecak, wsiąść na niego i jechać. Nieważne dokąd najpierw. Potem dalej. Cały świat na mnie czeka, tak jak ja czekam na okazję by ruszyć w drogę. Chcę skakać ze spadochronem. Chcę licencję pilota. Chce jeździć swoimi wymarzonymi sprzętami. Chcę otworzyć bar, siłownię, warsztat i salon tatuażu. Chcę rozpieprzyć świat mody i zbudować go od nowa. Chcę siać wśród ludzi śmiech i radość. Chcę też pomagać. Tym, którzy sami sobie nie radzą, ale nie tym, którzy zasłużyli by gnić w samotności. Pokazywać innym jak dostrzegać dobro i piękno życia. Chcę czynić je właśnie takim. Chcę więcej. I chcę szybciej.

Wstyd mi przed sobą. Mam pełną świadomość faktu, że nie mam na co narzekać. Chociaż jeśli jednak mam, to chyba tylko na siebie samego.

środa, 16 lipca 2014

Pierwszy gorszy dzień od...

Brnąc uparcie przed siebie w podróży zwanej życiem zaczynam postrzegać pewne rzeczy w inny sposób niż w jakiejś tam bliżej nieokreślonej przeszłości. Zaczynam wyżej cenić jedne wartości, inne schodzą na dalszy plan. Inaczej patrzę na ludzi, nawet tych zwłaszcza tych, których już znam. Wszyscy się zmieniają, a ja patrzę u nich na inne cechy niż dotychczas, przez co ta zmiana wydaje mi się jeszcze większa. Czy tylko ja tak mam? Mam wrażenie, że nie. I mam nadzieję, że nie. Wtedy mógłbym sobie powiedzieć, że nie jestem aż tak popieprzony. Nie żebym się nie lubił, czy coś, możecie zapytać o to moich znajomych. Po prostu od jakiegoś czasu łapię się na odrzucaniu prawie wszystkich ludzi*, którzy dają mi jakikolwiek pozytywny feedback.

Teraz zostaje mi tylko układać sobie wszystkiego w głowie, liczyć na jakieś postępy w szukaniu pracy i rozpocząć realizację marzeń.

Ogłoszenia parafialne

Jeżeli chcesz/planujesz w przeciągu kilku lat wybrać się w jakąś podróż lub przenieść się za granicę, albo może nie mieszkasz już w Polsce i nie zanosi się na zmianę tego faktu - proszę o kontakt przez maila: invited.gatecrasher@gmail.com

_________________________________________________________________
Ludzi* - Pisząc "ludzi" mam na myśli kobiety, faceci są jacyś tacy... normalni.

piątek, 11 lipca 2014

Ogarnijmy się, ludzie.

Dzień dobry.
Jestem zadowolony ze swojego życia. W sumie to tak naprawdę zajebiście zadowolony. Ale co ciekawe, niewiele rzeczy poszło mi w nim tak, jak planowałem albo przynajmniej przypuszczałem. Czy to kwestia umiejętności oceny sytuacji i zwykłego życiowego doświadczenia (a w zasadzie ich braku)? I tak i nie.

Tak, bo po prostu nie zawsze potrafimy przewidzieć konsekwencje naszych czynów.
Nie, bo to nie do końca nasza wina.

Rozejrzyjmy się wokół. Banda realnych debili (bez obrazy dla nie-debili, ale jest was coraz mniej) wpatrzona w ekrany, oglądając perypetie bandy nierealnych debili w serialach, talk-showach i temu podobnych tworach produkowanych przez chyba-nie-aż-takich-debili, bo najwidoczniej wiedzą do czego Ci realni debile będą lgnąć. Nie zrozumcie mnie źle, sam nie pogardzę dobrym filmem czy serialem, lubię się wciągnąć w fabułę, zapomnieć na trochę o bożym świecie i przeżywać razem z nimi rozterki, które najprawdopodobniej w prawdziwym życiu nigdy mnie nie spotkają. Nie twierdzę też, że wszyscy ludzie poza mną to idioci (czy tam debile, nieważne). Po prostu ręce mi opadają, kiedy widzę co się dzieje. Te wszystkie "Trudne sprawy" czy "Rozmowy w toku" moim zdaniem wyśmiewają społeczeństwo. A ja mimo wszystko w jakimś stopniu czuję do tego społeczeństwa przynależność.

Powyższy akapit odbiega trochę od tematu, ale nie powstał bez powodu. Filmy i seriale (te bardziej głupie i te trochę mniej) są chyba głównym źródłem/narzędziem wdrażania programowania społecznego. W ten sposób od dziecka słyszymy, że na każdego z nas czeka gdzieś nasza wielka miłość, że jak nie będziemy przestrzegać takich i innych zasad to spłoniemy w piekle (czy w jakimkolwiek innym jego odpowiedniku), że jeśli kobieta lubi seks to jest dziwką, a jeśli nie lubi to jest sztywną świętoszką. A że "czym skorupka nasiąknie za młodu, tym na starość trąci" wiadomo nie od dziś. Jeśli słyszysz to od mamy, taty, brata, siostry, kuzyna Andrzeja, cioci TVN i wujka Polsatu to w to wierzysz. A jeśli wierzysz, to wcielasz to w życie. I psujesz mi mój świat.

niedziela, 16 lutego 2014

Just do something.

Jesteśmy w życiu odpowiedzialni za wszystko. Jeżeli jesteś z czegoś niezadowolony, to Twoja wina. Albo jest nią to, że coś schrzaniłeś, albo właśnie to, że jesteś z tego niezadowolony. Bo cokolwiek by się nie wydarzyło, zgodnie z planem lub nie, to od Ciebie zależy co z tym zrobisz. Słowa "to nie zależy ode mnie" nie są więc żadną wymówką. Jak to powiedział pewien artysta: "Każdy problem ma rozwiązanie, jeśli nie ma rozwiązania to nie ma problemu." I nie jest to kwestia jakiegoś optymizmu, tak po prostu jest. Dlaczego mamy z tym tyle problemów?
Wszystko, co w życiu robimy możemy zrobić na conajmniej dwa sposoby: dobry i zły. I nieważne co mówimy, zawsze wiemy który jest który. Człowiek po prostu czuje czy postępuje tak, jak powinien. Często jednak brakuje nam tej wewnetrznej siły, żeby zachować sie tak jak trzeba i zamiast tej właściwej ścieżki podążamy tą łatwiejszą, wygodniejszą. Dlaczego tak się dzieje? Nieważne, ważne natomiast czy coś z tym robimy. Jeśli tak, to możemy sobie szczerze pogratulować. Jeżeli jednak nie... Na co jeszcze czekamy?

sobota, 15 lutego 2014

Lata lecą.

Ostatnio powoli przestaję rozumieć najbliższych mi ludzi. O ile z rodzinką ostatnio wszystko jest w porządku (jak tak teraz o tym myślę, to w sumie to też jest w jakiś sposób dziwne), o tyle w gronie najbliższych przyjaciół czuję się ostatnio wręcz obco. Może nie widzę jakiejś konkretnej zmiany w kontaktach z nimi, ale obserwując ich zachowanie mam wrażenie, że z upływem kolejnych lat cofają sie w rozwoju.
Weźmy na przykład moją "paczkę" ze szkoły. Nie zrozumcie mnie źle, kocham te dziewczyny, ale chwilami nie mogę ich znieść. Nie wiem, czy to przez różnicę wieku (trafiłem do tej szkoły dwa lata starszy od reszty klasy, bo wcześniej uczyłem się gdzie indziej), bo ani nie jest szczególnie duża, nigdy też nie była w żaden sposób odczuwalna i nie wpływała na relację z nikim, ale czuję się przy swoich przyjaciółkach jak stary, zrzędliwy dziad, bo one w moich oczach zaczynają zachowywać się jak gówniary, przy czym w przypadku jednej martwi mnie to szczególnie,  bo jest młodą mamą przecudownego dziecka.
Z resztą wychodząc poza to grono: ostatnimi czasy poznałem sporo dziewczyn, w większości starszych ode mnie. W ich towarzystwie jest... Inaczej. Potrafią rozmawiać o pasjach, o planach na przyszłość, o obawach związanych z nimi i nie tylko, o walce z przeciwnościami, o samodoskonaleniu i dążeniu do szczęścia. Aż mi wstyd, że nie potrafię o tym rozmawiać z połową moich przyjaciół, a niewielkie jest grono osób, które mogę tak nazwać.

Nie będę pisał, że wróciłem do blogowania i że od teraz wpisy będą pojawiać się częściej, bo nie mam pojęcia czy tak będzie. W zasadzie jest to mało prawdopodobne, bo zdechł mi laptop, a te wypociny powstały z użyciem telefonu (przy okazji - wybaczcie literówki itp.) Tak czy siak dzięki za komentarze i maile z pytaniami czy żyję. Żyję i mam się całkiem nieźle, po prostu jestem trochę zawalony nauką i robotą. A teraz chyba pora spać. Dobranoc!

sobota, 7 września 2013

Słyszę łomot. Wypluwam pastę do zębów i wychylam głowę z łazienki - to chyba z dołu, z mieszkania dziadka. Może i nie gadamy od jakiegoś czasu przez numer, jaki nam wywinął, ale pomyślałem, że lepiej sprawdzę - może prowadził gdzieś chorą babcie i coś się stało. Schodzę i widzę dziadka... leżącego w małej kałuży krwi.

Potknął się, pośliznął, zasłabł - nie wiadomo. Upadając uderzył skronią w kant szafki.

Minęło już kilka godzin. Jest dziwnie. Cicho.
Czekamy na telefon ze szpitala.