Słyszę łomot. Wypluwam pastę do zębów i wychylam głowę z łazienki - to chyba z dołu, z mieszkania dziadka. Może i nie gadamy od jakiegoś czasu przez numer, jaki nam wywinął, ale pomyślałem, że lepiej sprawdzę - może prowadził gdzieś chorą babcie i coś się stało. Schodzę i widzę dziadka... leżącego w małej kałuży krwi.
Potknął się, pośliznął, zasłabł - nie wiadomo. Upadając uderzył skronią w kant szafki.
Minęło już kilka godzin. Jest dziwnie. Cicho.
Czekamy na telefon ze szpitala.