Każdego roku, jakoś w pobliżu
moich urodzin nachodzi mnie ochota żeby podumać. Nie są to przemyślenia typu
"dokąd zmierza moje życie" - od tego są prysznice i dłuższe
posiedzenia na kibelku. Raczej wygląda to wręcz przeciwnie - zbiera mi się na
wspominanie tego jaką osobą byłem nim stałem się taki, jaki jestem teraz.
Często patrząc na swoje zachowania z zeszłego roku kręcę głową z
niedowierzaniem i usiłuję zrozumieć motywy swoich własnych działań. Nie zrozum
mnie źle, śmiałku czytający moje wypociny z powodów znanych tylko Tobie -
niczego nie żałuję. Wiem, że każda podjęta decyzja doprowadziła mnie do
miejsca, w którym jestem teraz. Chodzi po prostu o to, że z roku na rok coraz
bardziej męczy mnie poszukiwanie samego siebie. Jak można mając tyle i tyle lat
być w życiu pewnym tylko tego, że kiedyś umrzesz i że komary są strasznie wkurwiające?
Każda moja wizja szczęśliwej przyszłości okazywała się do niczego w chwili,
kiedy zaczynała stawać się rzeczywistością.
I dopiero dziś, grzebiąc sobie przy skrzyni biegów Setry
z osiemdziesiątego piątego roku zdałem sobie sprawę, że żadna z rzeczy, które
mnie uszczęśliwiają nie spotkała mnie wtedy, kiedy jej szukałem. Każda przyszła
do mnie sama.
Fart można znaleźć jadąc pociągiem ze znajomą, kiedy ona
przedstawi Ci fajną koleżankę.
Pasję można znaleźć chcąc zrobić coś dla kogoś, kogo
kochasz.
Miłość można znaleźć potrącając psa w czwartek o 4:36.
Coś w tym musi być, bo po dopiero po raz drugi w moim życiu urzeczywistniając jakąś wizję jestem pewien, że to jest "TO."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz