sobota, 7 września 2013

Słyszę łomot. Wypluwam pastę do zębów i wychylam głowę z łazienki - to chyba z dołu, z mieszkania dziadka. Może i nie gadamy od jakiegoś czasu przez numer, jaki nam wywinął, ale pomyślałem, że lepiej sprawdzę - może prowadził gdzieś chorą babcie i coś się stało. Schodzę i widzę dziadka... leżącego w małej kałuży krwi.

Potknął się, pośliznął, zasłabł - nie wiadomo. Upadając uderzył skronią w kant szafki.

Minęło już kilka godzin. Jest dziwnie. Cicho.
Czekamy na telefon ze szpitala.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Jak dążyć do celu?

Ironią jest, że piszę właśnie teraz post o takim tytule, bo powinienem teraz robić coś, do czego zmotywowanie się nie udaje mi się od dwóch miesięcy. Ale może akurat ten tekst pomoże mi ruszyć z miejsca w tym temacie.

Niedawno (no dobra, prawie miesiąc temu) pozwoliłem sobie popełnić krótką notkę na temat trwania w postanowieniach i dążeniu do spełnienia postawionych sobie celów. Nie miała ona co prawda pełnić funkcji jakiegoś motywatora, była raczej wyrazem moich odczuć na temat kilku przypadków, z którymi się spotkałem w krótkim okresie czasu, jednak miała dość ciekawy odzew - dwie osoby napisały do mnie maile pytając co robić, żeby utrzymać motywację, która szybko mija. Jako, iż niezmiernie połechtało to moje skromne ego, dzisiejszym wpisem spróbuję pozmieniać słomiane zapłony w pożary lasów. 

Za swojego nie-aż-tak-długiego żywota zdążyłem odkryć i poczuć na własnej skórze kilka zasad, które zdają się naprawdę działać. A oto one:

1.Nic nie motywuje do osiągnięcia celu bardziej, niż zaznanie uczucia osiągnięcia go.

Obie Panie, które zwróciły się do mnie po pomoc miały ten sam problem - brak zapału do ćwiczeń. Jest to po prostu świetny przykład do opisania tej zasady z dwóch powodów: jest bardzo prosty i wiele osób (w tym ja) w tej sytuacji już było.
Na początku może to być naprawdę nie lada kłopot, ale kiedy człowiek już przełamie się na tyle, żeby dostrzec efekty... Nic nie będzie w stanie go zatrzymać. Od kiedy zacząłem czuć się silniejszy i zauważyłem pierwszy, drobny przyrost ciała jest mi aż nieprzyjemnie na myśl, że miałbym dziś odpuścić trening.
Zatem dziewczyny, kiedy zobaczycie najmniejsze efekty, albo zaczniecie słyszeć komplementy, problem w skali długoterminowej zniknie. Obiecuję.

2.Znasz kogoś, kto osiągnął Twój cel?

To cholernie pomaga. Załóżmy, że długo nie widzisz się ze znajomym, który miał taki sam lub podobny cel do Twojego. Później spotykasz go, a on z uśmiechem opowiada Ci, że mu się udało. Ba, już pnie się wyżej. Czuć z tej historyjki zazdrość, ale to dobrze. Przynajmniej dopóki jest to zdrowa zazdrość, w stylu "kurcze, udało mu się, mi też musi się udać!" a nie tak niestety często spotykana w naszym kraju przypadłość, tzw. polaczkowatość.

3.Po prostu się na to napal.

Nie każdy może się cieszyć z życiowego przykładu sukcesu wśród znajomych, a do zobaczenia pierwszych efektów pracy często musi jednak upłynąć trochę czasu. Jak zatem nabrać ochoty do pracy? Zależy co chcesz osiągnąć. Akurat w omawianym dziś przykładzie może pomóc oglądanie przed ćwiczeniami filmików motywacyjnych, transformacji itp. Jednak w niektórych sytuacjach trzeba się po prostu zmusić. W tym miejscu chciałbym nawiązać do komentarza z pod poprzedniego posta, autorstwa panny PanicStation:
Zmusić się czasem trzeba nawet w drodze do czegoś, czego naprawdę chcemy. Nieraz cel jest jeszcze bardzo odległy, a działania by go osiągnąć nie są z nim związane na tyle bezpośrednio, żeby czuć w głowie taką fazę, jak w przypadku prostych połączeń typu: robisz coś (nawet coś cholernie trudnego), a w następstwie tego to coś jest zrobione, przy czym po drodze widzisz efekty.

Ode mnie w tym temacie to byłoby na tyle, przynajmniej w tej chwili. Jeżeli ten tekst pomoże komukolwiek w choćby najmniejszym stopniu - cudownie. Jeśli nie to trudno, będę miał gdzie zajrzeć jeśli zabraknie mi zapału.

Ogłoszenia parafialne

1. Jutro i w czwartek mam dwa ważne egzaminy, każdy zaczyna się o godzinie 8:00. Uprzejmie proszę o trzymanie kciuków i życzenie mi szczęścia, bo bez niego będzie ciężko.

2.Ruszył nowy blog. W głowie aż kipi mi od pomysłów na posty, jednak przez to, że olewam inne obowiązki wstrzymuję się z pisaniem, żeby mieć mniejsze wyrzuty sumienia ;) Jeśli wszystko pójdzie dobrze to w czwartek puszczam myśli ze smyczy i coś się tam pojawi. Zapraszam do lektury, wiecie jak znaleźć.

3.Obwieszczenie z poprzedniego posta wciąż aktualne, jednak chyba źle się wyraziłem: pisząc "sprzęt fotograficzny" miałem na myśli jakikolwiek aparat i kogoś, kto potrafi się nim posłużyć i lubi wyzwania. Także wciąż czekam na maile, adresy na dole strony. :)

sobota, 3 sierpnia 2013

Simple as fuck.

Pod względem rozwoju lipiec tego roku był dla mnie miesiącem wręcz kosmicznym.
Wiele się nauczyłem, poznałem ciekawych ludzi, odkryłem wiele ciekawych miejsc w swoich okolicach, poważnie zbliżyłem się do realizacji swojego największego marzenia i chyba znalazłem to, czym chciałbym się w życiu zajmować - teraz zostaje już tylko wytrwale do tego dążyć.

No właśnie, "tylko." Nie wszyscy ludzie mają problemy ze znalezieniem swojego powołania, toteż nie każdy rozumie, że dla innych odkrycie swojej ścieżki może być nie lada wyczynem. Dla takich osób owe dążenie do celu może wydawać się niewyobrażalnie ciężką pracą. Ile w tym racji - trochę na pewno, ale równie pewne jest, że mamy tendencje do komplikowania sobie wszystkiego w swoich głowach. A czy nie korzystniejsze dla wszystkich byłoby upraszczanie rzeczy?

Chcesz schudnąć? Zacznij ćwiczyć i zwracaj większą uwagę na to, co wkładasz do ust. Nie biadol po tygodniu super-cudownej diety z internetu, że nie działa. Daj sobie czas, a jeśli nie widzisz efektów, spróbuj czegoś innego. Chcesz mieć samochód? Odkładaj kasę, zrób prawko, odkładaj nadal, kup samochód. Chcesz zostać lekarzem? Zdobądź odpowiednią wiedzę, zdaj egzaminy i do skutku szukaj pracy. Przykładom nie ma końca.

Łatwiej powiedzieć niż zrobić? Racja. Nikt nie mówi, że to wszystko jest łatwe, że nie wymaga czasu, zaangażowania i motywacji. Ale nie jest to AŻ TAK trudne, jak niektórzy myślą, bojąc się przez to zacząć działać i robić to jak należy.

Ogłoszenia parafialne

Czy ktoś z was, drodzy czytelnicy, dysponuje sprzętem fotograficznym i mieszka w Krakowie lub okolicach? Jeśli tak, proszę o kontakt: invited.gatecrasher@gmail.com
Z góry dzięki!

niedziela, 30 czerwca 2013

The game is not over.

Klamka zapadła, decyzje zostały podjęte. Czy słuszne - to się okaże. Teraz weekendowy relaks i wracamy do roboty.

Przez swoje ostatnie problemy (lub raczej dzięki nim) zacząłem myśleć o różnych rzeczach w nowy sposób. Okoliczności będące ich wynikiem wywarły na mnie spory wpływ, sporo się dowiedziałem o sobie i o innych. Pozostaje jednak kwestia tego, co z tymi informacjami zrobię, jak je wykorzystam.
Jako istota ludzka, a zatem niezwykle narcystyczna i egoistyczna, zacznę od siebie.

Co ja, do cholery jasnej, chcę robić?

Nie wiem, a to niedobrze. W gimnazjum zdałem sobie sprawę, że jednak nie zostanę raperem z nawijką lepszą niż wszyscy murzyni z białasem na czele (Marshall Mathers i jego czarni koledzy) ani gwiazdą jedynej słusznej ligi, czyli NBA. Nie poszedłem też w ślady ojca, choć chyba po części po to, żeby zrobić mu na złość i mieć poczucie mniejszej ilości podobieństw. Ale to wciąż nie jest odpowiedź na trapiące mnie pytanie. 

Co lubię? Lubię motocykle. Uwielbiam je. Kocham to uczucie, kiedy ruszając nadgarstkiem sprawiasz, że wiatr napiera na Ciebie coraz mocniej a Ty w mgnieniu oka znajdujesz się w odległym punkcie. Kocham poczucie wolności, które dają. Kocham ich piękno, ich kształty. Kocham ich majestatyczny dźwięk, zarówno pomruk wolno pracującego, ciepłego silnika jak i ryk czystej mocy na 11 tysiącach obrotów.
Okej, super. Ale za to nie płacą, a za coś trzeba mieszkać i jeść. Zwłaszcza jeść.

"Naród wspaniały, tylko ludzie kurwy." - J. Piłsudski

Ludzie, co się z wami dzieje? Ostatnio brakuje mi do was wszystkich siły.
Nie pójdę na własną studniówkę - tak bardzo nie chcę mieć do czynienia z osobami, które jeszcze prawie rok będę widywał codziennie. Nie rozumiem jakim trzeba być odrzutem, żeby załatwić znajomemu egzamin poprawkowy, nawet, jeśli się go nie lubi.
Że już nie wspomnę jaki numer można wyciąć komuś, kogo uważa się za przyjaciela.
Brak mi słów...

Zdecydowanie zbyt wiele czasu spędziłem pisząc ten niezbyt długi tekst, chyba najwyższa pora go zakończyć.

Miłych wakacji.

wtorek, 18 czerwca 2013

Zbyt wiele części.

Źle się dzieje - przestaję panować nad własną głową.
Ostatnio moja osobowość podzieliła się na wiele małych części, z których kazda chce czegoś innego. W tych samych kwestiach mają różne zdania. I każda jest przekonana, że ma racje. Do podjęcia tak wiele decyzji, ale jak tu podjąć jakieś działania, kiedy różne kawałeczki mnie mają różne, zazwyczaj skrajnie przeciwne cele? Mam przez to wrażenie, że czego bym nie zrobił, zawsze jakiś fragment mnie będzie niezadowolony.

Zadzwonić do niej?
Porozmawiać z nimi?
Przyjąć zawyżoną karę czy wyłgać się od niej całkowicie?
Zemścić się za siebie i przyjaciół czy odpuścić, patrząc na radość kogoś, kto na nią nie zasłużył?
Jeśli się mścić, to jak mocno?

A najgorsze, że te wszystkie dylematy mam teraz, kiedy absolutnie nie mam czasu się nad nimi zastanawiać.

niedziela, 9 czerwca 2013

Turlam się.

Jaki mój ojciec jest kochany. Ilekroć zaczynam myśleć, że nie jest taki zły jak kiedyś, że może na starość jakoś bardziej się uczłowieczył i że może jednak mógłbym żyć z nim może nie tyle w zgodzie, co po prostu z jakąś wzajemną tolerancją na siebie, on wyprowadza mnie z błędu i przypomina, że nie ma takiej pieprzonej możliwości.
Jabłko mogło spaść niedaleko od jabłoni, ale turla się jak najdalej od niej.

BTW: Zna się ktoś z was na kręceniu filmów i montażu? Uprzejmie proszę takie osoby o zostawienie kontaktu w komentarzu albo napisanie do mnie maila, adresy na dole strony.

czwartek, 30 maja 2013

Miłość od pierwszego wejrzenia.

Wierzycie w nią? Ja wierzę. Od trzech dni, kiedy to spotkałem .

Byłem wtedy u kumpla. Nagle zadzwonił jego kuzyn z informacją, że wpadnie z wizytą.
Miałem już okazje go poznać, spoko gość. Mieliśmy kilka wspólnych zainteresowań, więc nie narzekaliśmy nigdy na brak tematów do rozmów, w zasadzie nawet się ucieszyłem na jego przyjazd - kiedy się spędza w "babskim" gronie tyle czasu co ja, spotkania w męskim towarzystwie są naprawdę fajną sprawą. Można pogadać o sporcie, motoryzacji, dziewczynach... Sami wiecie. Nie minęło nawet pół godziny, kiedy rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Nie spodziewaliśmy się naszego gościa tak szybko, okazało się jednak, że to on. Nie był jednak sam.
Była z nim jego, hmm, koleżanka? W zasadzie sam nie wiem jak określić tą relacje. Nie o tym jednak jest ten post.

Była z nim Ona.

Prawdziwa piękność, o takich jak ona śni się po nocach. Jeżeli w ogóle pozwoli Ci zasnąć...
Jest Azjatką. Z reguły nie jestem jakimś ich wielkim wielbicielem, ale jest w tej kwestii kilka wyjątków, a ona zdecydowanie do nich należy. Na samą myśl o promieniach słońca odbijających się od jej żółciutkiej cery jeży mi się włos na głowie. Pochodzi z Japonii, w Polsce mieszka od kilku lat. Rozmowa jakimś cudem potoczyła się tak, że mieliśmy okazję na trochę odłączyć się od grupy i spędzić nieco czasu sam na sam. I w tym czasie przeżyłem jedne najbardziej ekscytujących chwil mojego życia. Zadziwiające jest, że w tak krótkim czasie zdołała połączyć nas taka więź. Po kilkunastu minutach czułem się, jakbym znał ją od lat. Dotykanie jej przychodziło tak naturalnie, wiedziałem też, na ile mogę sobie pozwolić. Nawet różnica wieku, mimo, że dość spora (8 lat) nie dawała o sobie znać.

To jest to "coś", czego szukałem. Wiem, że nie będzie łatwo, ale znajdę sposób by stworzyć nam wspólną przyszłość. I wiem, że Ona będzie gdzieś tam na mnie czekać. Bo co ma robić?

Poznajcie moją miłość.

sobota, 25 maja 2013

Zaraz wracam.

I znów zniknąłem na długo - minął przeszło miesiąc od poprzedniego wpisu. Nie wiem kiedy zawita tutaj nowy post, ale wszystko wskazuje na to, że nieprędko. Męczy mnie parę spraw, które muszę w sobie jakoś zdusić. Nie opowiadam o wszystkim przyjaciołom, po części dlatego, że nie chcę im zawracać głowy pierdołami, po części ze wstydu. Z kolei pisanie o tym tutaj byłoby albo bez sensu, bo sięga to zbyt głęboko dla kogoś, kto nie zna mnie osobiście, nie chcę też ujawniać tu zbyt wiele. Z resztą, opisanie tego śmietnika w mojej głowie w formie, którą dałoby się czytać bez chęci wydłubania sobie oczu trwało by zbyt długo, o ile w ogóle jest możliwe. Zostawiam zatem dwie wersje robocze postów w spokoju, obiecuję was czytać i w zależnie od kondycji umysłu komentować.

Zaraz wracam.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Czarny kot ustąpił mi pierwszeństwa.

Niedawno, pewnego zwykłego, szarego dnia, który coraz to bardziej nabierał kolorów od promieni słońca, wracałem sobie jak zwykle z pewnej twardo usiłującej czegoś mnie nauczyć placówki.
Idąc tak sobie z kurtką w dłoni i plecakiem na ramieniu dostrzegłem wspomniane w tytule zwierze.
Stary już (jak na moje oko) kocur o tracącym już swój połysk kruczoczarnym futrze wijąc ogonem w powietrzu, jak gdyby do jego końca ktoś przykleił wielką muchę, wyszedł z za jednego z domostw po mojej lewej i zmierzał wolnym krokiem w stronę drogi, którą szedłem.
Jako, że nie jestem człowiekiem przesądnym (no może nie licząc dwóch przesądów, które są święte) niezbyt przejąłem się mającemu zaraz nastąpić skrzyżowaniu dróg z naszym czarnym talizmanem nieszczęścia. Jednak nasz ciemnowłosy bohater widząc mnie zatrzymał się i usiadł. Swoim spojrzeniem zdawał się mówić:

Ty chyba na razie nie potrzebujesz pecha. 

I gdyby serio tak myślał, miałby rację.
Chociaż jeśli przebiegnięcie komuś drogi przez takiego kochanego sierściucha miałoby być dla tego kogoś gwarantem pecha, to byłbym szczerze zdziwiony, że skurczybyk tego nie zrobił, że karta jeszcze się ode mnie nie odwróciła.
Nie macie pojęcia ile rzeczy ostatnimi czasy uchodzi mi płazem czy ile razy i w jak zróżnicowanej gamie sytuacji mam po prostu ogromnego fuksa. Biorąc pod uwagę moje ostatnie (w sumie to nie tylko ostatnie) wybryki naprawdę zastanawiające jest, że zamiast ponosić konsekwencje swoich większych czy mniejszych grzeszków, ja jeszcze na nich zyskuję.
Serio, jak długo można jechać po bandzie, zanim się z niej spadnie?
Człowiek ma wręcz wrażenie, jakby Bóg pojedynkował się z Diabłem o jego duszę.

Dziś podczas bardzo udanego dnia po raz pierwszy od dłuższego czasu coś poszło nie po mojej myśli, można powiedzieć, że w pewien sposób powinęła mi się noga. Stwierdziłem wtedy, że moja dobra passa właśnie się skończyła i zacząłem produkować w swojej głowie naprawdę czarne scenariusze walącej się najbliższej przyszłości. Odzyskałem jednak nadzieję widząc dziś przyczajonego w krzakach, obserwującego mnie znajomego zwierzaka.

A teraz do nauki, procesy wykańczania włókien czekają.

P.S. Nie mogłem się powstrzymać:

czwartek, 11 kwietnia 2013

Nowe miasto - nowe życie, czyli Gatecrasher Story.

Angelika nie wniosła posmaku osoby, z którą mogłoby łączyć mnie coś więcej niż zwykłe tolerowanie się na co dzień, a i to zdawało się przychodzić nie bez problemu. Podczas rozmów na forum całej grupy odniosłem wrażenie, że to właśnie jeden z tych typów dziewczyn, który przeciwstawia się cechom będącym na górze w mojej hierarchii wartości. Na jej niekorzyść przemawiał też fakt, iż w w tym nowym dla wszystkich środowisku, jakim niewątpliwie jest nowa klasa w nowej szkole, postawiła na niewłaściwą osobę, będącą uosobieniem większości znanych mi negatywnych cech.
Całe szczęście (choć nie od początku tak uważałem) z upływem kolejnych tygodni przejrzała na oczy i postanowiła poznać się bliżej z Anetą.

O Anecie mogę powiedzieć dużo, bardzo dużo. Od początku sprawiała wrażenie ciepłej i zabawnej osoby, którą rzeczywiście jest. Po pierwszych tygodniach spędzonych w nie do końca dobrze dobranym towarzystwie (ach, jak łatwo zamydlić mi oczy i zdobyć me serce słowami "nienawidzę matematyki"), gdy już poznałem lepiej całą grupę, powiedziałem sobie: Ona jest fajna. Od dziś będziemy kumplami. Jak się jednak okazało, była to transakcja wiązana, bo do Anety przykleiła się już Natalia.

Niestety Natalia była... Natalią. Co mogę o niej powiedzieć? Cóż, na pewno to, że miała powalający uśmiech... Nigdy w życiu nie widziałem takich braków w uzębieniu u kogoś w tym wieku.
No właśnie, wiek. Natalia jest rok starsza ode mnie, a co za tym idzie trzy lata starsza od reszty klasy.
Nie potrafię wytłumaczyć przeszłości jej edukacji, to zbyt pogmatwane. W zamian za szkolne zaległości spodziewaliśmy się od niej większej dojrzałości. Przeliczyliśmy się i to bardzo, ale szkoda strzępić klawiaturę pisząc o tym. Natalia skończyła edukację w naszej szkole po roku i tym sposobem zniknęła z naszego życia.

Podczas drugiego semestru gdzieś w tle, po cichutku zaczęła pojawiać się Iza.
Iza nie chodziła na zajęcia jak reszta klasy, nie mogła. Jest ona bowiem najmłodszą mamą jaką znam, mamą najbystrzejszego malucha jakiego znam. Przez zaistniałą sytuację uczyła się w domu, jednak należała do naszej klasy. Pożyczała zeszyty i notatki od Anety, w ten sposób nasze drogi spotkały się po raz pierwszy. Po wakacjach, od początku drugiej klasy Iza zaczęła już edukację w szkole, trzymając się z Anetą i ze mną. Przez ten czas działo się wiele, wystarczyło by na całkiem ciekawą książkę. Cała nasza trójka mocno się ze sobą związała, dołączyła do nas też Angelika. Przez te trzy lata powstała między nami prawdziwa przyjaźń, która cały czas zacieśnia swoje więzy. Dzięki temu wiem, że nie jest to paczka, która rozpadnie się po ukończeniu szkoły.

Nie może w tym poście zabraknąć słowa o Agnieszce.
Agnieszka... Zapewne nawet tego nie czyta, choć może to i lepiej.
Aga jest niezwykła. Teraz może w nieco inny sposób niż kiedy się poznaliśmy, ale nigdy nie pozbędzie się brzemienia swojej niezwykłości. Żadne słowa, które tutaj napiszę, nie oddadzą jej osoby.
To dzięki niej robię to, co robię. Dzięki niej postanowiłem zmienić szkołę, zmienić zawód, zacząć wszystko od nowa. Dzięki niej wylądowałem w Krakowie, zatem to dzięki niej poznałem swoich przyjaciół. Nawet za czytanie tego bloga możecie jej podziękować (lub ją przeklinać). Jej zawdzięczam dwie trzecie dobra, które spotkało mnie w życiu.
Aneta troszczy się o mnie jak matka. Iza i Andzia jak starsza i młodsza siostra.
Aga z kolei troszczyła się o mnie jak... Aga. Jak nikt wcześniej i jak nikt nigdy nie będzie.
Potrafiła w ciągu jednej minuty przytulić mnie i wyściskać jak pluszaka, po czym nieumyślnie kopnąć piętą w podbródek.

Niestety, jak się okazało nie pasujemy do siebie, lecz chyba zbyt długo staraliśmy się z tym walczyć próbując być razem. Po naszym ostatnim zerwaniu nie potrafię być dla niej przyjacielem. W sumie nigdy nie potrafiłem. Za zbyt trudne uważałem patrzenie jak ktoś, z kim tak długo starałeś się ułożyć swoje życie będzie układał je z kimś innym.
Minęło siedem miesięcy. Próbowałem z nią żyć na różnych płaszczyznach, z różnym skutkiem.
Teraz nasze życia toczą się nieco inaczej, dużo się zmieniło. A ja mam zamiar zmienić jeszcze więcej.

Przelałem tutaj kawałek swojego życia. Tym, którzy tu zaglądają należy się, by wiedzieli o mnie coś więcej niż pisałem do tej pory, a to chyba lepsza metoda niż pisanie o swoich ulubionych filmach, książkach czy wklejanie zdjęcia pulpitu albo pokoju. Mam nadzieję, że nie straciłem właśnie swojego wysoce elitarnego grona czytelników. :)

Pozdrawiam wszystkich mających cierpliwość, żeby to czytać.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Mental paradise?

Kupiłem motocykl.
Czerwoną Hondę CBR1000 RR Fireblade z białymi i niebieskimi wstawkami. Malowanie to nie jest standardowe, zrobiono je dla mnie na zamówienie. Swoją radość mogłem dzielić z kobietą, z którą często nie układało mi się tak, jakbym tego chciał, ale ostatnio zrozumieliśmy to i owo i teraz jest cudownie. Ona z kolei znając moją pasję z uśmiechem zostawiła mnie sam na sam z nowym nabytkiem życząc miłej zabawy.
Wyłączyłem telefon. Nie obchodziło mnie czy ktoś do mnie zadzwoni, ani która jest godzina. Po prostu uruchomiłem silnik i ruszyłem.
Po praktycznym sprawdzeniu osiągów tej niewątpliwie pięknej maszyny, kiedy zapadł już zmrok a na ulicach miasta nie było już jak w ulu oddałem się czerpaniu przyjemności z jazdy podziwiając przy tym piękne widoki znad Wisły. Mimo mijających kolejnych godzin nie czułem zmęczenia - przeciwnie, pierwszy raz od dawna naprawdę czułem, że żyję.
Nad ranem wróciłem do domu. Odłożyłem kask, zdjąłem buty, kurtkę i pas nerkowy, a kluczyk od motocykla odwiesiłem na haczyk, który specjalnie w tym celu przymocowałem nad szafką. Po szybkim prysznicu położyłem się na łóżku i w mgnieniu oka zasnąłem.

Moją pierwszą czynnością po przebudzeniu było spojrzenie w miejsce, gdzie odwiesiłem kluczyk.
Nie było go na haczyku. Nie było też haczyka.
Zdając sobie sprawę, że to był jedynie piękny, realistyczny sen, ze łzą w oku podniosłem się z łóżka i przeżyłem jeden z najsmutniejszych dni mojego życia.

Przez chorobę od ponad tygodnia siedziałem w domu i powiem szczerze, że zaczynało mi się już od tego pieprzyć w głowie. Gdyby nie laptop, przyjaciele i playstation (nierzadko w jednym czasie), to naprawdę nie wiem, co bym zrobił. Owszem, lubię posiedzieć sam ze sobą i przemyśleć co się dzieje ze mną i w okół mnie, ale tak wiele czasu na tak wiele przemyśleń w połączeniu z fizycznym osłabieniem nie są receptą na spokój ducha.

sobota, 16 marca 2013

Wystarczy poczekać.

Kiedy to pojawiły się pierwsze oznaki wiosny, kiedy to promienie słońca postanowiły skopać tyłek zalegającym pokładom śniegu a rtęć zaczęła piąć się w szklanych słupkach do góry pomiędzy kreseczkami niczym słynny hardkor po przewodzie od internetu myślałem, że to wreszcie koniec tej cholernej zimy. Niestety, przeliczyłem się.
Na początku wyklinałem powrót mrozu i śniegu, jednak z upływem kolejnych śnieżnych dni zacząłem dostrzegać więcej. O dziwo, taka głupota dała mi nieźle do myślenia.

Ostatnio działy się dziwne rzeczy, które miały wpływ na całkiem spory bałagan w mojej głowie. Bałagan ten z kolei przełożył się na bardzo nieprzyjemną... hmm... dezorientację? Tak, to dobre określenie. Najbliższą przyszłość spowiła mgła, albo raczej zasypał ją śnieg.
Ale zrozumiałem coś. Znienawidzona przeze mnie zima nie chce odpuścić i nawet po posmakowaniu utęsknionej wiosny i zachłyśnięciu się pierwszymi ludzkimi temperaturami powietrza potrafiła wrócić.
Daj coś człowiekowi do ręki a potem spróbuj mu to zabrać, a będzie cenił to po stokroć bardziej, niż gdy tylko o tym myślał. Ale przecież wiosna w końcu nadejdzie. Śnieg stopnieje, mróz zmieni się w upragnione ciepło. Wystarczy poczekać.
Toteż odniosłem to do siebie trochę bardziej. Najgorszy rezultat miało to dla moich marzeń, bo mimo pierwszych radości wyśniony motocykl musi zejść na dalszy plan. Trzeba zająć się kilkoma ważniejszymi sprawami, między innymi domem.

Przyszłość nadal pozostaje zasypana śniegiem, ale ja uzbroiłem się w niezłą łopatę. Nie boję się już nieznanego, przynajmniej nie tak, jak ostatnimi czasy. Nigdy nie byłem tak blisko realizacji marzenia, w ogóle nigdy nie miałem tak realnego marzenia, dlatego tak boli mnie odłożenie go.
Ale przecież wystarczy poczekać.

sobota, 9 marca 2013

Z wiekiem wszystko się zmienia.


10 lat temu wszystko, czego chciałem to kupa śmiechu ze znajomymi w szkole, później odwiedzenie z nimi sklepu, w którym pracowała moja mama i spędzenie reszty dnia na wszelakich aktywnościach z najlepszym kumplem mieszkającym dwa domy ode mnie. Wszyscy żyliśmy w miarę spokojnie, ale nikt nigdy się nie nudził. Nie przejmowałem się tym, co działo się w domu, nie chciałem się tym przejmować. Później zacząłem widzieć pewne rzeczy inaczej. Ludzie się zmienili, otoczenie się zmieniło, fizycznie i mentalnie. Rzeczy nabierały nowego znaczenia i zaczęły kształtować się poważne priorytety. Pojawiły się nowe zainteresowania, niektóre z czasem zmieniły się w pasje. Okazało się, że koleżanki różnią się od kolegów czymś więcej, niż długością włosów i że nie każdy, kto jest dla Ciebie miły mając Cię przed sobą, pozostanie taki gdy się odwrócisz. Dzień stawał się coraz dłuższy, a noc nie służyła już tylko do spania. Do głosu zaczęły też dochodzić złotówki.
Czas mijał już inaczej. Zawsze coś się działo, akcje nieraz bawiące do łez, jednak równie często chore i owocujące dla niektórych kosmicznym przypałem. Pojawili się ludzie, którzy byli w moim życiu czymś, co trzeba było przemęczyć i przeczekać, ale pomagały mi w tym osoby, które okazały się przyjaciółmi na dobre i na złe.

Nie dalej niż trzy lata temu w głowie miałem już zupełnie co innego. Zajmowałem się już wtedy świadomie samorozwojem, ale w zupełnie inny sposób niż dziś. Myślałem tylko o spędzaniu czasu z dziewczyną, z przyjaciółmi, żeby od czasu do czasu zagrać w kosza i jakimś cudem zdać do następnej klasy. Na bardzo odległym horyzoncie marzeń widniało też zrobienie prawka.
Jednak dopiero teraz wszystko zaczęło stawać się takie... poważne.

W ostatnim poście napisałem, że wiem, czego chcę, ale nie wiem co robić, żeby to osiągnąć.
Myślałem nad tym przez te dwa miesiące, kilka razy myśląc nawet, że znalazłem rozwiązanie, ale to wszystko okazuje się być jednak trochę bardziej skomplikowane.